Polski
20-Nov-2009 -- 1st confluence out of a trip of 2
In mid-November 2004 weather conditions in Europe were very favourable for the emergence of strong wind. A frontal system separated high pressure area over south-west part of the continent and low pressure over northern Europe. The large temperature contrast between cold Arctic air in the north and warm air in the south caused even greater pressure difference at the frontal system.
On Friday, November 19th, 2004 the low pressure zone reached the territory of Slovakia, accompanied by violent gusts of wind. In the afternoon a massive windstorm swept over the High Tatras Mountains. Between 16:00 and 19:00 hours the strongest gusts achieved a speed of 166 km/h (Lomnický štít) to 194 km/h (Skalnaté pleso) and 227 km/h (automatic weather station at the 9th tower of Tatranská Lomnica gondola lift). Average wind speed exceeding 118 km/h is considered to be of hurricane strength in the Beaufort scale and this meteorological phenomenon occurs in the High Tatras roughly once every 50 years.
The windstorm completely damaged or strongly harmed at least 13 000 hectares of the forest – that is a strip of land 4 – 5 km wide and almost 30 km long. The volume of timber destroyed during the calamity was estimated for 5 million cubic meters (more than the total annual extraction in Slovakia). It is amazing that there was only one fatality but material losses on buildings and infrastructure were enormous – they counted in billions of Slovak crowns. Country under the Tatras has changed its character dramatically – forest in the Vysoké Tatry region simply disappeared and the largest tourist centre in Slovakia changed to a lunar landscape. It was probably the largest wind and ecological calamity in the history of Slovakia. Reconstruction and maintenance works started right after the disaster and they have been still carried out, both in settlements and (primarily) in forests.
Exactly five years after those events, on Thursday, November 19th, 2009 I came to Poprad to visit a confluence point located in the Nízke Tatry (English: Low Tatras) mountains. This mountain range lies to the south of the High Tatras and despite its name is not that low – its highest peak Ďumbier is 2043 m high. Previous visitors reported a tedious, long and exhausting trek to the confluence so I reserved a whole day for that single point.
Morning broke clear and sunny but quite chilly. When I parked the car near the Liptovská Teplička – Biely Potok bus stop at 09:10 AM the temperature was -3 °C. GPS indicated that the confluence was ca. 3 km away as the crow flies. I started walking towards the west, along the Biely potok (English: White Stream). The road was paved and from time to time cars with forest workers were passing by, but for regular vehicles there was “No entry” sign.
After ca. 45 minutes of an easy, pleasant walk I came to the mouth of Benkovo valley. There I turned to the south-east and started a gentle climb along the Benkovský potok. There were tree harvesters and other machines on the sides of the track and woodcutters were preparing logs to be transported down to the valley.
Suddenly a vast space opened before my eyes. Both sides of the valley were stripped clean of trees. Steep, naked slopes were covered with ruts cut in muddy ground by caterpillars. Piles of cut wood and stubs sticking out of the ground were the remains of a forest that used to grow there.
The confluence point lay ca. 500 m away from me horizontally and some 200 m above me vertically. With the help of Nordic walking poles I started an arduous ascent. Going straight through a logging site would be very cumbersome so I was traversing the hill from left to right choosing less steep sections. That way I was gradually gaining the height, maintaining the direction towards the confluence only roughly. In many places I had to circle around giant stumps and to cross fallen trees.
The weather was excellent for mid-November, no wind, quite warm, and the surrounding beautifully illuminated by sun. As I climbed higher and higher I saw wider and wider panorama of snow-covered tops of the Tatras. Yet another effort and I got to a small grassy plain near the edge of the forest.
Finding the zero point took me a few minutes, then I sat myself down and with satisfaction I had my elevenses. The views were impressive – the High Tatras in snow to the north and naked slopes cleaned out of trees to the south.
The altitude shown on the GPS altimeter was 1025 m so it has been my highest confluence point so far. It is also the point with the greatest change in the vicinity – comparing to the previous narratives and the satellite picture (taken in 2004) the surroundings have changed entirely.
At noon, after a rest, I began a descent that was not much easier then the way up – I had to focus primarily on not slipping and falling down. Having reached the valley I sighed with relief and followed an easy track back to my car. It was still before 2 PM when I got to the car and the sun was still high, so I drove another 20 km to Štrbské Pleso – a mountain resort at the shores of one of the most beautiful Tatra’s lakes.
It got much warmer in the afternoon – the temperature raised up to 10 °C and a peaceful walk around the lake was a true respite. I travelled back to Poprad along Cesta Slobody (English: Freedom Highway) – the road running at the bottom of the mountains and connecting the Tatras resorts. As far as I remember it had always run through the deep wood – now it runs through a giant clearing… Vast expanses of forest simply disappeared, instead of them miserable stumps of dead trees stuck here and there. The change in the landscape is dramatic, but, paradoxically, the storm showed quite different, unknown face of the Tatra Mountains. Many decades, however, will be needed before the nature returns to its original state.
Continued at 49°N 22°E
Visit details:
- Time at the CP: 11:04 AM
- Distance to the CP: 0 m
- GPS accuracy: 5 m
- GPS altitude: 1025 m asl
- Temperature: 3 °C
My track (PLT file) is available here.
Polski
20 listopada 2009 -- W połowie listopada 2004 r. warunki atmosferyczne w Europie sprzyjały powstawaniu silnych wiatrów. System frontów atmosferycznych oddzielał obszar wysokiego ciśnienia nad południowo-zachodnią częścią kontynentu od niżów panujących nad północną Europą. Duża różnica temperatur pomiędzy zimnym, arktycznym powietrzem na północy i ciepłym na południu zwiększała jeszcze różnicę ciśnień po obu stronach frontu.
W piątek, 19 listopada 2004 r. niż wraz z towarzyszącymi mu gwałtownymi podmuchami wiatru dotarł nad terytorium Słowacji. Po południu nad Tatrami przeszła gigantyczna nawałnica. Pomiędzy godziną 16 a 19 najsilniejsze podmuchy wiatru osiągały prędkość od 166 km/h (na szczycie Łomnicy) do 194 km/h (przy Łomnickim Stawie) i aż 227 km/h (automatyczna stacja meteorologiczna na dziewiątej podporze kolejki gondolowej z Tatrzańskiej Łomnicy). Wiatr o średniej prędkości przekraczającej 118 km/h klasyfikowany jest w skali Beauforta jako huragan – taki fenomen pogodowy zdarza się w Tatrach średnio raz na 50 lat.
Nawałnica całkowicie zniszczyła lub bardzo poważnie uszkodziła co najmniej 13 000 hektarów lasu – czyli obszar o szerokości 4 – 5 kilometrów i długości blisko 30 km. Ilość drewna zniszczonego podczas huraganu oceniana jest na 5 milionów metrów sześciennych (więcej niż roczna produkcja tarcicy na Słowacji). Szczęśliwie katastrofa ta pociągnęła za sobą tylko jedną ofiarę śmiertelną, natomiast straty w budynkach i infrastrukturze były ogromne – szacowane na miliardy koron. Kraina pod Tatrami całkowicie zmieniła swój charakter – las po prostu zniknął, a krajobraz wokół największego ośrodka turystycznego Słowacji przypominał księżycowy. Prawdopodobnie była to największa katastrofa wiatrowa i ekologiczna w historii Słowacji. Zaraz po przejściu huraganu rozpoczęła się odbudowa i porządkowanie zniszczonych lasów i prace te trwają po dziś dzień.
Dokładnie pięć lat po tych wydarzeniach, 19 listopada 2009 r. przyjechałem do Popradu z zamiarem odwiedzenia punktu przecięcia znajdującego się w Niżnych Tatrach. To pasmo górskie położone jest na południe od Tatr Wysokich i wbrew nazwie nie jest takie niskie – najwyższy szczyt Ďumbier ma 2043 m. Poprzedni odwiedzający opisywali uciążliwą, długą i wyczerpującą wędrówkę do przecięcia, zarezerwowałem więc cały dzień na ten jeden punkt.
Ranek wstał pogodny i słoneczny, ale dość chłodny, Gdy o 9:10 parkowałem samochód przy przystanku autobusowym Liptovská Teplička – Biely Potok temperatura wynosiła -3 °C. GPS wskazywał, że w linii prostej do przecięcia są ok. 3 km. Ruszyłem drogą na zachód, wzdłuż Bieleho potoka. Droga była wyasfaltowana i od czasu do czasu przejeżdżały nią samochody z robotnikami leśnymi, jednak zwyczajne samochody obowiązywał znak „zakaz ruchu”.
Po ok. 45 minutach spokojnego, przyjemnego spaceru dotarłem do wylotu doliny Benkovo. Tu skręciłem na południowy-wschód i rozpocząłem łagodne podejście wzdłuż Benkovského potoka. Po obu stronach drogi stały maszyny do zrywki drewna, a robotnicy przygotowywali bale do dalszego transportu w dolinę.
I nagle przed moimi oczyma otworzyła się ogromna przestrzeń. Oba zbocza doliny były dosłownie ogołocone z drzew. Strome, nagie stoki zryte były koleinami wyżłobionymi w grząskim gruncie przez pojazdy gąsienicowe. Pryzmy pociętego drewna i wystające z ziemi pniaki były pozostałościami lasu, który jeszcze niedawno rósł tu wokół.
Punkt przecięcia leżał ok. 500 m ode mnie w linii prostej i ok. 200 m nade mną. Z pomocą kijków do Nordic walkingu rozpocząłem uciążliwe podejście. Przedzieranie się na wprost przez karczowisko było by bardzo kłopotliwe, trawersowałem więc zbocze z lewa na prawo wybierając nieco mniej strome odcinki. W ten sposób stopniowo zyskiwałem wysokość, choć kierunek marszu utrzymywałem jedynie w przybliżeniu. W wielu miejscach musiałem omijać wielkie wykroty i przekraczać powalone drzewa.
Jak na połowę listopada pogoda była znakomita – bezwietrznie i całkiem ciepło, a słońce pięknie oświetlało okolicę. W miarę, jak wspinałem się coraz wyżej rozpościerała się przede mną coraz szersza panorama pokrytych śniegiem wierzchołków Tatr. Jeszcze ostatni wysiłek i dotarłem do małej, trawiastej równi w pobliżu skraju lasu.
Znalezienie punktu zero zajęło mi kilka minut, po czym z satysfakcją zasiadłem do drugiego śniadania. Widoki były imponujące – zaśnieżone Tatry Wysokie na północy i ogołocone z drzew nagie zbocza na południu.
GPS wskazywał wysokość 1025 m n.p.m., był to więc mój jak dotąd najwyżej położony punkt przecięcia. Jest to też punkt, wokół którego nastąpiły największe zmiany – w porównaniu do relacji poprzedników oraz zdjęcia satelitarnego (z 2004 r.) otoczenie punktu zmieniło się całkowicie.
W południe, po odpoczynku, rozpocząłem zejście, które nie było wcale dużo łatwiejsze od podejścia – głównie musiałem koncentrować się na tym, by się nie poślizgnąć i nie spaść. Osiągnąwszy dno doliny westchnąłem z ulgą i łatwą już teraz drogą pomaszerowałem do samochodu. Gdy do niego dotarłem było jeszcze przed drugą po południu, a słońce wciąż stało wysoko, podjechałem więc 20 km do Szczyrbskiego Jeziora (słow. Štrbské Pleso) – kurortu położonego nad brzegiem jednego z najpiękniejszych tatrzańskich jezior.
Po południu znacznie się ociepliło – temperatura podniosła się aż do 10 °C i spokojny spacer wokół jeziora był prawdziwym wytchnieniem. Do Popradu wracałem Drogą Wolności (słow. Cesta Slobody) – szosą łączącą podtatrzańskie miejscowości, biegnącą u podnóża gór. Zawsze pamiętałem, że biegnie ona w głębokim lesie – a teraz prowadzi przez gigantyczną polanę…
Tu dopiero w pełni widać ogrom zniszczeń poczynionych przez wichurę. Ogromne połacie lasu po prostu zniknęły, zamiast nich sterczą teraz nędzne kikuty zeschłych drzew. Zmiany w krajobrazie są radykalne, ale paradoksalnie wichura ukazała zupełnie inne, nieznane oblicze Tatr. Potrzebne będą jednak długie dziesiątki lat zanim przyroda powróci tu do pierwotnego stanu.