Polski
22-May-2007 -- Encouraged with the success of my March weekend get-away to Milan (I visited 45°N 09°E then) I booked another low-cost airline ticket and on May 20th I flew to Rome. I arrived at Ciampino on Sunday afternoon, spent Monday strolling around Rome’s vias and piazzas, and on Tuesday I went by bus to Cerveteri. This little town located ca. 45 km north-west of Rome is famous for Etruscan tombs dating back to the 9th century BC. The Necropoli della Banditaccia is the largest ancient necropolis in the Mediterranean area. After an hour long walk among different kinds of tumuli I took out my GPS receiver and found out that the nearby confluence point was merely 8 km away.
However, it was not that easy to get there. Local public transport was rather limited, so I decided to go on foot and to try my luck hitching. In fact I got a lift from a young Italian man but only to the nearest bus stop. By bus I went one stop to a junction with the former Roman road Via Aurelia (currently the road SS1) near Ladispoli and had to wait there almost 40 minutes for another bus heading towards Civitavecchia. Finally I got off at Stazione Furbara at 13:20. This place was marked on maps as a railway station, but it did not appear in any timetable. Mystery was solved when I saw it – it was a railway station but for military use only – surrounded by high fence it served the nearby airbase.
On foot I went north-west along Via Aurelia, passed over the railway track and came to a junction where a road signposted “Aeronautica militare” branched to the left. There was a vast field on the right side of the road and the GPS showed that the CP was right there, ca. 500 m away. The problem was that the field was fenced in. At one point, however, there was a stream running under the fence and there I managed to squeeze into the field.
The weather was very nice, blue Italian sky and hot (but not too hot) sunshine gently soothed by sea-breeze. Among waist-high grass I headed towards a single tree, an eminent sign of the CP and a couple of minutes past 2 PM I reached the target. Since the area was open the signal reception was perfect and locating the exact spot was fairly easy. Fortunately, nobody noticed my presence there so I could safely took pictures of the surroundings (no military secrets, promise! – just crop field, rolls of hay and the sea shore some 600 m away) and celebrate the success with a sip of water.
Mission accomplished, time to get back to civilization. And then I made a mistake – instead of taking the same route back to the road I decided to go to the sea shore. I went along the stream, passed through a strip of marsh and came to a narrow beach with black sand. The beach was empty as far as the horizon while water was pleasantly warm to dip one's feet (yet not warm enough for a bath – I would have estimated the temperature for ca. 17 °C). Along the shore I went to the north-east. My plan was to find a path leading from the beach inland and to get to a bus stop at Via Aurelia. But there were no paths for kilometers! Finally I found one – and there was even an off-road vehicle parked there, some 300 m away from the shore. It raised my hopes for a lift but they were dashed when I noticed the passengers – four men wearing battle dress uniforms, armed to the teeth, with machine guns. In mixed Italian-English language I tried to explain them that I wanted to get to a bus stop but their response was very clear, even though I didn’t understand literally what they said in Italian – this was a military training ground, they were having exercises and I should have disappeared from there as soon as possible. No hitchhiking, of course.
Like it or not, I had to return to the beach and continue my walk towards Santa Severa. From a distance I saw the Castello (castle) di Santa Severa at the shoreline and had hoped that I would have been able to get out that way. What a disappointment it was when I found out that the castle was built directly on the seaside rocks and circling it seemed impossible. Moreover, on the land the castle was fenced in and it looked like there was no way out of there. Fortunately, I noticed some people sunbathing at the dune’s edge. It was a bit embarrassing when I found out that they were an older couple of nudists but I ignored that and learnt from them that it was yet possible to pass by the castle over the rocks. With big relief I reached the public beach in Santa Severa and returned to the civilization. I missed the return bus by half a minute, so I went to a railway station located ca. 1.5 km behind the town and at the last moment I caught the train to Rome. At 5 PM I get off at Roma San Pietro stop and ended this unusual visit.
Visit details:
- Time at the CP: 14:04
- Distance to the CP: 0 m
- GPS accuracy: 4 m
- GPS altitude: 14 m asl
- Temperature: 28° C
My track (PLT file) is available here.
Polski
22-May-2007 -- Zachęcony udanym weekendowym wypadem do Mediolanu w marcu tego roku (odwiedziłem wówczas przecięcie 45°N 09°E) skorzystałem z kolejnej oferty tanich linii lotniczych i 20 maja poleciałem do Rzymu. W niedzielne popołudnie wylądowałem na lotnisku Ciampino, poniedziałek spędziłem wędrując po rzymskich via i piazza, a we wtorek wybrałem się autobusem do Cerveteri. To małe miasteczko, położone ok. 45 km na północny-zachód od Rzymu, znane jest z etruskich grobowców sięgających IX w p.n.e. Tutejsza Necropoli della Banditaccia jest największą starożytną nekropolią w basenie Morza Śródziemnego. Po godzinnym spacerze wśród różnego rodzaju tumulusów (kurhanów) wyjąłem odbiornik GPS i stwierdziłem, że pobliski punkt przecięcia znajduje się w odległości zaledwie 8 km.
Jednakże dostać się do niego nie było tak łatwo. Oferta lokalnej komunikacji była raczej skromna, zdecydowałem się więc iść pieszo i próbować łapać „stopa”. Młody Włoch podwiózł mnie do najbliższego przystanku autobusowego, skąd przejechałem jeden przystanek do skrzyżowania z dawną rzymską drogą Via Aurelia (obecnie szosa SS1) w pobliżu Ladispoli. Tam musiałem poczekać blisko 40 minut na autobus w kierunku Civitavecchia. Wreszcie o 13:20 wysiadłem na przystanku Stazione Furbara. Według mapy powinna tu być stacja kolejowa, ale nie była ona wymieniona w żadnym rozkładzie jazdy. Zagadka została rozwiązana, gdy ją ujrzałem – w istocie była to stacja kolejowa, ale wyłącznie do użytku wojskowego – okolona wysokim płotem obsługiwała pobliską bazę lotniczą.
Wzdłuż Via Aurelia poszedłem na północny-zachód, przeszedłem przez wiadukt nad torami kolejowymi i doszedłem do skrzyżowania, na którym odgałęziała się w lewo droga oznaczona drogowskazem „Aeronautica militare”. Po prawej stronie tej drogi rozciągało się rozległe pole i właśnie tam, w odległości ok. 500 m GPS wskazywał punkt przecięcia. Niestety, pole było ogrodzone, ale w pewnym miejscu pod płotem przepływał strumień i tamtędy udało mi się prześlizgnąć.
Pogoda była bardzo ładna, błękitne włoskie niebo i gorące (ale nie zbyt gorące) promienie słońca, łagodzone przez delikatną morską bryzę. Wśród sięgających pasa traw kierowałem się w stronę samotnego drzewa, wyraźnego drogowskazu wskazującego położenie punktu przecięcia, i kilka minut po drugiej po południu dotarłem do celu. Ponieważ teren był otwarty, odbiór sygnału był znakomity i dokładne zlokalizowanie punktu zajęło zaledwie kilka chwil. Na szczęście nikt nie zauważył mojej obecności w tym miejscu i mogłem bezpiecznie wykonać fotografie okolicy (żadnych tajemnic wojskowych, słowo! – tylko łany zbóż, bele siana i oddalony o ok. 600 m morski brzeg) i uczcić sukces łykiem wody.
Zadanie wykonane, czas wracać do cywilizacji. I w tym momencie popełniłem błąd – zamiast wrócić tą samą drogą do szosy postanowiłem dojść nad brzeg morza. Poszedłem wzdłuż strumienia i przez pas nadmorskich mokradeł doszedłem do dość wąskiej plaży pokrytej ciemnym piaskiem. Aż po horyzont plaża była pusta, natomiast woda była przyjemnie ciepła by zanurzyć w niej stopy (choć nie dość ciepła na kąpiel – jej temperaturę oceniłbym na ok. 17 °C). Wzdłuż brzegu ruszyłem na północny-zachód. Planowałem znaleźć ścieżkę prowadzącą z plaży w głąb lądu i dotrzeć nią do przystanku autobusowego przy Via Aurelia. Ale przez całe kilometry nie było żadnych ścieżek! Wreszcie znalazłem jedną – a przy niej, w odległości ok. 300 m, stał nawet zaparkowany samochód terenowy. Obudziło to moje nadzieje na szansę podwiezienia, ale zgasły one szybko, gdy ujrzałem pasażerów – czterech uzbrojonych po zęby mężczyzn, w polowych uniformach i z bronią długą. W mieszanym włosko-angielskim języku starałem się im wyjaśnić, że ja tędy to tylko do przystanku autobusowego idę, ale ich odpowiedź była bardzo jasna, choć nie zrozumiałem dosłownie, co mówili po włosku – to był teren poligonu wojskowego, oni byli na ćwiczeniach, a ja powinienem zniknąć stamtąd tak szybko, jak to tylko możliwe. Oczywiście żadnego podwożenia…
Chcąc niechcąc, musiałem wrócić na plażę i kontynuować moją wędrówkę w stronę Santa Severa. Z oddali widziałem wznoszący się na brzegu Castello (zamek) di Santa Severa i miałem nadzieję, że tamtędy uda mi się wydostać. Cóż to było za rozczarowanie, gdy okazało się, że zamek został zbudowany bezpośrednio na nadmorskich skałach i obejście go od strony morza wydawało się niemożliwe. Natomiast od strony lądu zamek był ogrodzony i wyglądało na to, że nie ma stąd wyjścia. Na szczęście zauważyłem jakichś ludzi opalających się pod wydmami. Byłem nieco zakłopotany, gdy okazało się, że jest to starsza para naturystów, ale dowiedziałem się od nich, że jednak można obejść zamek po skałach. Z wielką ulgą dotarłem do publicznej plaży w Santa Severa i z powrotem do cywilizacji. Na autobus spóźniłem się o pół minuty, poszedłem więc na oddalona o ok. 1.5 km stację kolejową i tam w ostatniej chwili złapałem pociąg do Rzymu. O piątej po południu wysiadłem na przystanku Roma San Pietro kończąc w ten sposób tę niecodzienną wizytę.