Polski
01-Mar-2009 --
2nd confluence out of a trip of 7
Continued from 51°N 11°E
I stayed overnight in Erfurt and on Sunday morning I departed to the 50 km away little town of Eisenach. I parked the car on the outskirts of the town, near a tectonic wall that broke down along the geological fault some 80 million years ago and now is protected as a nature monument. From there I started a hike to the castle of Wartburg. It was quite cold but fortunately it wasn’t raining and a quick march along an “Eselspfad” (donkey’s path – should I take it personally?) soon warmed me up. A nice track through the wood climbed gradually up bringing me to the “Eselstation” (donkeys’ station). In high season one can “rent” there a donkey and cover the remaining distance to the castle on its back.
The castle of Wartburg was founded as early as in 1067 in a strategic place – atop a rocky hill overlooking surrounding valleys. For over 900 years it has remained an unconquered fortress and became the place where much of German culture had its origins. The ethos of chivalry, the Sängerkrieg (minstrel’s contest) – depicted later in Richard Wagner’s opera Tannhäuser, St. Elizabeth of Hungary – a princess that devoted herself to helping the poor and finally Martin Luther and his translation of the Bible into German – all these events had tremendous impact on German tradition and are recognized until today. Freistaat Thüringen is sometimes said to be the place where German identity was born (mainly due to the creation of the modern German language by Luther who standardized it for the peoples of the Holy Roman Empire) and the Wartburg castle is now one of the most frequently visited tourist destinations in Germany.
After an interesting one hour tour through the castle chambers I went down to a market square in Eisenach. The little town, famous as the birthplace of J.S. Bach turned out to be very nice. I saw Luther’s house where he used to live during his school years 1498 – 1501, a nice town hall and imposing (for such a small town) town walls.
At 13:00 I drove out towards the confluence point which was only 20 km away. Short trip on motorway, crossing the border between Thuringia and Hesse (for over 40 years it was the border between the Eastern Bloc and the West), unexpected exit suggested by car’s navigation (I thought it would be the next one, but probably – as a human I confess it with heavy heart – the navigation chose the optimal way) and via the village of Blankenbach I came to a parking bay some 500 m behind the confluence. It was not the parking place mentioned in the previous narratives but anyway I left the car there and went back some 400 m along the road. Then I turned to the south where I found a dirt road lined up with trees.
The sky was overcast and some light mist hung in the air but it wasn’t raining. The air was cold and fresh, with a gentle scent of spring, even though there were patches of snow here and there. After 200 m I entered the field where the confluence point lay. Fortunately the ground wasn’t very muddy and I could easily locate the zero point without trampling on some little plants that were growing there. Despite clouds the GPS signal reception was very good. The surroundings were hilly and partly wooded. The most distinctive feature of the area was an unusual quietness and calm. I wish I could have stayed there for a little longer, but I still had some way to go. I took the usual pictures and following the same route I returned to the car.
Continued at 51°N 09°E
Visit details:
- Time at the CP: 13:36
- Distance to the CP: 0 m
- GPS accuracy: 5 m
- GPS altitude: 381 m asl
- Temperature: 5 °C
My track (PLT file) is available here.
Polski
01 marca 2009 -- Po noclegu w Erfucie wyruszyłem w niedzielny ranek do oddalonego o 50 km miasteczka Eisenach. Zaparkowałem na przedmieściach, w pobliżu skalnej ściany, która ok. 80 milionów lat temu pękła tworząc uskok tektoniczny i obecnie objęta jest ochroną jako pomnik przyrody. Stąd wyruszyłem na wędrówkę do zamku Wartburg. Było dość chłodno, ale na szczęście nie padało, a szybki marsz wzdłuż “Eselspfad” (oślej ścieżki – czy powinienem brać to do siebie?) wkrótce mnie rozgrzał. Ładna leśna droga stopniowo pięła się w górę doprowadzając mnie do “Eselstation” (oślej stacji). W sezonie można tu wynająć osiołka i na jego grzbiecie przebyć pozostałą drogę do zamku.
Zamek Wartburg powstał już w 1067 r. w strategicznym punkcie – na szczycie wzgórza górującego nad okolicznymi dolinami. Przez ponad 900 lat pozostał niezdobytą twierdzą i stał się miejscem, w którym kształtowało się wiele mitów niemieckiej kultury. Etos rycerski, konkursy śpiewacze minnesingerów – przedstawione później przez Ryszarda Wagnera w operze Tannhäuser, św. Elżbieta z Turyngii – księżna, która poświęciła swe życie pomocy ubogim i wreszcie Marcin Luter i jego tłumaczenie Biblii na niemiecki – wszystkie te wydarzenia miały ogromny wpływ na niemiecką tradycję i pozostają po dziś dzień jej symbolami. Mówi się niekiedy, że Freistaat Thüringen było miejscem, w którym zrodziła się niemiecka tożsamość (głównie dzięki stworzeniu przez Lutra jednej, powszechnej wersji języka niemieckiego dla ludów zamieszkujących Święte Cesarstwo Rzymskie), a zamek Wartburg jest jednym z najczęściej odwiedzanych zabytków w Niemczech.
Po zakończeniu interesującej, godzinnej wycieczki po komnatach zamku zszedłem do leżącego u jego stóp miasteczka Eisenach. Rodzinne miasto Jana Sebastiana Bacha okazało się bardzo przyjemne. Obejrzałem dom, w którym mieszkał Marcin Luter podczas swych szkolnych lat 1498 – 1501, ładny ratusz i imponujące jak na tak niewielką miejscowość mury miejskie.
O 13:00 wyjechałem w kierunku przecięcia, oddalonego o zaledwie 20 km. Krótka podróż autostradą, przekroczenie granicy pomiędzy Turyngią i Hesją (przez ponad 40 lat była to granica pomiędzy Wschodem i Zachodem), nieoczekiwany zjazd z autostrady zaproponowany przez nawigację samochodową (spodziewałem się, że będzie to następny zjazd, ale prawdopodobnie – co przyznaję z ciężkim sercem – nawigacja wybrała optymalną drogę) i przez wieś Blankenbach dojechałem do przydrożnego parkingu położonego ok. 500 m za przecięciem. Nie był to ten parking, o którym pisali poprzedni odwiedzający, ale mimo wszystko zaparkowałem tam samochód i cofnąłem się szosą ok. 400 m. Później skręciłem na południe i ruszyłem polną drogą wysadzaną drzewami.
Niebo było zachmurzone, a w powietrzu unosiła się lekka mgiełka, ale nie padało. Powietrze było chłodne i rześkie, z lekką wiosenną nutą, choć gdzieniegdzie leżały wciąż płaty śniegu. Po 200 m wszedłem na pole, na którym leżał punkt przecięcia. Na szczęście grunt nie był grząski i łatwo mogłem zlokalizować punkt zero nie tratując rosnących tu roślinek. Pomimo chmur odbiór sygnału GPS był bardzo dobry. Okolica była górzysta i częściowo zalesiona. Najbardziej jednak charakterystyczny był niespotykany spokój i cisza. Szkoda, że nie mogłem tu zostać nieco dłużej, ale miałem jeszcze przed sobą kawałek drogi. Wykonałem tradycyjne fotografie i tą samą trasą wróciłem do samochodu.